Recenzje

Muzyczny Festiwal w Łańcucie: Niezapomniane Piosenki

  „Bo nie zapomnisz mnie, gdy moją piosenkę spamiętasz, w melodii tej siła zaklęta, i czar, i moc”. Publiczność zebrana 20. maja 2013 r. na nocnym koncercie 52. Festiwalu Muzycznego w Łańcucie z pewnością z uśmiechem i nostalgią wspomni te słowa, zapisane przed 75 laty przez Ludwika Starskiego, a po raz pierwszy odśpiewane z muzyką skomponowaną przez Henryka Warsa w filmie Zapomniana melodia w roku 1938, które wczoraj miała możliwość usłyszeć na nocnym – „niezapomnianym” – koncercie grupy Voice Band.

  Kim są panowie z Voice Bandu? Tomasz Warmijak, I tenor, jest absolwentem Wydziału Wokalno-Aktorskiego gdańskiej Akademii Muzycznej. Arkadiusz Lipnicki, „szwagier Johna Portera” i II tenor zespołu, studiował w klasie śpiewu Akademii Muzycznej w Krakowie, od kilkunastu lat związany jest też z Grupą Rafała Kmity . Grzegorz Żołyniak, baryton, ukończył Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, występuje również jako artysta Warszawskiej Opery Kameralnej. Piotr Widlarz, bas, jest absolwentem klasy akordeonu Akademii Muzycznej w Warszawie.

  Współzałożycielem i stałym członkiem składu jest też Wacław Turek, akordeonista, absolwent krakowskiej Akademii Muzycznej. Podczas wczorajszego koncertu kwartetowi męskiemu, z gościnnym występem Anity Lipnickiej, akompaniowali również: Marcin Słomiński – perkusja, Artur Hołuszko – gitara, mandolina i Wojciech Gumiński – kontrabas.

  Tak imponujący skład zespołu zajmującego się wykonawstwem muzyki rozrywkowej każe zadać sobie pytanie – co też panowie wzięli na tapetę? Jakie utwory z działu popularnych są na tyle interesujące i wartościowe, by zajmowała się nimi grupa wyłącznie profesjonalnych muzyków? (Nie sposób w tym miejscu oprzeć się refleksji, że przy obecnym stanie muzyki rozrywkowej myślenie w kategoriach: „artysta dla sztuki”, zamiast: „celebryta z tłem pozbawionym znaczenia”, może nas nieco dziwić.)

  Otóż, misją takich zespołów jak Voice Band, nawiązujących do tradycji revellersów, czyli męskich kwartetów lub kwintetów wokalnych szalenie popularnych szczególnie w latach 30-tych XX wieku, jest tworzenie na scenie „mini-spektaklu” słowno-muzycznego. W tym celu aranżuje się i wykonuje piosenki pisane do tekstów wyróżniających się poetów i satyryków, do których muzykę tworzą uznani kompozytorzy sceny rozrywkowej.

  W przypadku koncertów grupy Voice Band mamy do czynienia z odtwarzaniem i ożywianiem dawnych przebojów polskiej sceny teatralnej, kabaretowej, filmowej, tekstów pisanych przez Juliana Tuwima, Mariana Hemara, Andrzeja Własta, Ludwika Starskiego, muzyki Henryka Warsa, Jerzego Petersburskiego, Władysława Daniłowskiego, piosenek, których pierwszymi wykonawcami byli Eugeniusz Bodo, Mieczysław Fogg czy też chóry: Dana, Juranda i Czejanda. Słowem, niezapomniana muzyka w niezapomnianym Voice Bandwykonaniu.

  Trudno porównywać pierwowzory z ich współczesnymi aranżacjami. Zmiana gustów publiczności, odmienna percepcja muzyczna, nowe style muzyczne i zupełnie odmienny od przedwojennego styl życia współczesnego słuchacza sprawiają, że naśladowanie międzywojennego wykonawstwa staje się bezcelowe. Porównywać można najwyżej skalę zachwytu budzoną przez artystów w publiczności. I w tym punkcie Voice Band odnosi całkowity sukces!

  Pierwszy tenor, Tomasz Warmijak, jest nie tylko utalentowanym wokalistą, ale też świetnym aktorem. Jego liryczny, uwodzący głos w połączeniu z bogatą mimiką i wielką swobodą ruchów na scenie sprawiają, że trudno oderwać od niego wzrok. Zdecydowanie najbardziej porywającym momentem jego występu była szalona wokaliza wykonana podczas bisu – w piosence Don Kichot.

  Arkadiusz Lipnicki jest doskonałym wokalistą i dowcipnym konferansjerem. Niejednokrotnie poza piosenkami wykonywanymi przez zespół, publiczność oklaskiwała również jego komentarze wygłaszane w przerwach między kolejnymi utworami. I tak na przykład wykonaną przez Eugeniusza Bodo w filmie Pieśniarz Warszawy z roku 1934 piosenkę Zrób to tak Lipnicki nazwał instrukcją obsługi kobiety, z której „młodzi się czegoś nauczą, a starsi wiedzą, o co chodzi, ale już jest za późno.” Osobnymi brawami publiczność nagrodziła kąśliwy komentarz po piosence Marysiu, kiedy wokalista – nawiązując do ich interpretacji zakończenia piosenki – wyjaśnił, że nie była dedykowana Marysi, ale Rysiowi: „Takie czasy…”

  Voice Band Zachwycający są również Grzegorz Żołyniak i Piotr Widlarz. Obaj doskonale zgrani z zespołem. Niski, głęboki, barwny głos Widlarza w opracowaniach piosenek prezentowanych przez Voice Band służy często uwypukleniu treści komicznych – jak na przykład w Pijackim tangu czy w „najbardziej świńskiej piosence z repertuaru zespołu”, czyli Trzech świnkach.

  Subtelnego uroku piosenkom prezentowanym w drugiej części koncertu dodała obecność Anity Lipnickiej. Wykonane wspólnie z Voice Bandem piosenki: W siódmym niebie, Stachu, Ja się boję być we dwoje, Wrócisz czy pożegnalna: Zatańczmy jeszcze ten raz były cennym, aczkolwiek wcale niekoniecznym urozmaiceniem wieczoru. Myślę, że pozytywnie zaskoczeni mogli być ci słuchacze, których przyciągnęła przede wszystkim sława i talent piosenkarki, a dzięki którym mieli szansę odkryć doskonały zespół muzyki rozrywkowej zupełnie niepotrzebujący reklamy i wsparcia, by samodzielnie zaistnieć i cieszyć się olbrzymim i zasłużonym uznaniem w polskim, i nie tylko, życiu muzycznym.

  „Siła zaklęta w piosenkach” i ich wykonaniach zaprezentowanych przez Voice Band na Festiwalu w Łańcucie, ich „czar i moc”, z pewnością będą przyciągać jeszcze długo i oby coraz większe tłumy słuchaczy spragnionych dobrej rozrywki. Można by sobie życzyć by podobnie jak w Polsce przedwojennej, współczesna polska scena muzyki rozrywkowej rosła w liczbę i siłę zespołów takich jak Voice Band. By ich talent, pomysłowość i pracowitość budziły w nas tęsknotę za czymś więcej niż rytmiczne sylabizowanie czegokolwiek, a popularny dziś „fach” celebryty czym prędzej został wyparty przez działalność prawdziwych artystów, którzy wiedzą, co znaczy służba sztuce. W myśl słów Starskiego: „A choć zapomnisz mnie, piosenkę usłyszysz tę rzewną i tęsknić już będziesz na pewno co dzień, co noc…”

(Sylwia Jakubczyk-Ślęczka, polskamuza.eu 23 maja 2013)

https://hi-fi.com.pl/artyku%C5%82y/muzyka/sylwetki/1658-w-si%C3%B3dmym-niebie-rewelers%C3%B3w.html

VOICE BAND & ANITA LIPNICKA – „W siódmym niebie”

  Cierpliwość popłaca. Na pewno w przypadku tego szczególnego albumu, który jakby się teleportował do XXI wieku z czasów dla muzyki popularnej pradawnych. Płyta to retro, płyta teoretycznie niedzisiejsza, choć wielu współczesnym odbiorcom powinna się spodobać.  Choć w nazwie przedsięwzięcia jest Anita Lipnicka, album zrodził się z pasji do dawnych, przedwojennych piosenek jej brata, Arkadiusza, uznanego kabareciarza z Grupy Rafała Kmity. To on wraz z kilkoma śpiewającymi panami lśnią na krążku najmocniej, choć i siostra ma swoje wielkie chwile (przecudowna bossa nova „Zatańczmy jeszcze ten raz” – wiosna i lato to dobry okres na wyciągnięcie tej kołyszącej kompozycji na singla), a do tego całość wyprodukowała. Na płycie zagrał też jej życiowy partner, John Porter.

  Piosenki przenoszą nas do dawnych czasów. Czasów kabaretów, rewii, teatrzyków, starych filmów, w których niejednokrotnie było je słychać, występów kapel ulicznych. Tytułową „W siódmym niebie” śpiewali kiedyś Fred Astaire i Ginger Rogers, Frank Sinatra, a z polskich artystów dawnych Adam Aston, którego na „Trzeszczącej płycie” przypomniał kilka lat temu Piotr Kaczkowski. Mamy i „Już nie zapomnisz mnie”, której niezapomniane wykonanie Aleksandra Żabczyńskiego pochodzi z filmu „Zapomniana melodia”. Tak, jako mały szkrab oglądałem cykl „W starym kinie” prowadzony przez Stanisława Janickiego, co na pewno miało wpływ na to, że płyty słuchało mi się tak dobrze. Jakbym obcował z wnukami artystów z tamtych czasów, którzy postanowili ocalić od zapomnienia dorobek dziadków, tworząc coś na kształt współczesnego Chóru Dana, w którym karierę zaczynał Mieczysław Fogg.

  Pięknie to zaśpiewane, zaaranżowane, eleganckie, czasem humorystyczne i ani przez moment nie ma się wrażenia, że wysilone. Voice Band wraz z Anitą Lipnicką z wielką klasą ratują od zapomnienia dawne piosenki. Celebrytka z pierwszego polskiego filmu 3D niech się schowa głęboko i więcej już nie próbuje takiego repertuaru, bo do poziomu tych wykonań, czy jak się teraz mówi wykonów, nie będzie w stanie się zbliżyć. Trudno to nazwać minusem, lecz obawiam się, że „W siódmym niebie” to sztuka dla sztuki, muzyczna ciekawostka i po okresie promocji, niewiele z niej pozostanie. Ciężko będzie tak niedzisiejszej muzyce przebić się do szerszego grona odbiorców. Choć bardzo chętnie się w tej prognozie pomylę.

(Autor: Lesław Dutkowski Źródło: Megafon.pl)

http://muzyka.onet.pl/recenzje/voice-band-anita-lipnicka-w-siodmym-niebie/9by1v

Czterdzieści dwie minuty w siódmym niebie

  Inteligencja, poczucie humoru, dobry gust – to w dzisiejszych czasach towary deficytowe, trudno dostępne pojedynczo, a o dostaniu ich w zestawie już chyba nikt nie marzy. Błąd! Warto marzyć, bo nawet te najbardziej nieprawdopodobne z naszych pragnień mogą się spełnić. Co więcej, nigdy nie wiadomo, kiedy to nastąpi.

  Wszystkie wymienione wyżej, obecnie mało popularne cechy są znakiem firmowym zespołu „Voice band”. Nie zawiedzie się więc ten, kto w ich poszukiwaniu sięgnie po płytę „W siódmym niebie”.

  Niektórzy być może zastanawiają się, jak to się stało, że piosenki z lat trzydziestych ubiegłego stulecia potrafią zachwycić współczesnego słuchacza. Osobom, które przez czterdzieści dwie minuty i trzydzieści dziewięć sekund przebywały w siódmym niebie nie trzeba tego tłumaczyć.

  Powalające głosy, wyjątkowe umiejętności i niewymuszona elegancja, a wszystko to zręcznie zebrane i podane w niebanalnej formie. W zasadzie przy tym wykonaniu teksty takiego na przykład Juliana Tuwima wypadają dość blado. Fascynuje mnie też fakt, że autorom udaje się jedną płytą wzbudzić w słuchaczu cały wachlarz uczuć – poczynając od zachwytu i radości, poprzez nostalgię i zadumę, na żarliwej namiętności kończąc.

  Przejmująca i do głębi poruszająca piosenka „Stachu” znajduje się tu pomiędzy „Pijackim tangiem” – w zabawny i błyskotliwy sposób opisującym znane chyba każdemu przeżycia – a „Don Kichotem” – pełnym dowcipu utworem wykonanym po mistrzowsku. Zbrodnią byłoby nie wspomnieć też o piosence, która dała tytuł całej płycie. „W siódmym niebie” maluje w wyobraźni słuchacza wszystkie te charakterystyczne dla dwudziestolecia międzywojennego, niezwykle barwne obrazy: zadymione kawiarnie, w których kwitło życie towarzyskie, dancingi i typowe dla tej epoki, posiadające ogromny urok stroje… Nic tylko marzyć…

  Rzecz jasna, nie jest to jedyna piosenka, która wprawia w marzycielski nastrój. Takie działanie ma też „Złota Pantera”, chociaż ona budzi w słuchaczu fantazje i emocje zupełnie innego rodzaju…

  „W siódmym niebie” to jedna z tych płyt, o których się nie zapomina. Zapada w pamięć, poprawia humor i wywołuje uśmiech na twarzy. Na pewno nie da się jej na długo odłożyć na półkę. Przecież nie po to marzymy, by o tych marzeniach zaraz zapomnieć.

(Gabriela z Krakowa, „Głos Jasieniewa”, sekcja muzyczna 2013)

LikeBox